Archiwum 30 czerwca 2006


cze 30 2006 Valinor
Komentarze: 0

Dzień był naprawdę piękny. Całe ulice były ozdobione diamentowym pyłem, który osiadał na szatach mieszkańców miasta. Odbijające się w nim refleksy światła Dwóch Drzew nadawały przechodniom wygląd bardziej upodabniający ich do Valarów, niż do elfów. Wszyscy jak zwykle wyglądali bardzo szczęśliwie. Pozdrawiali się na ulicach. Młodzi siadali na brzegu lśniącej fontanny, pod rozłożystym Białym Drzewem, słuchając pieśni mistrela, opiewającej cuda i szczęście Valinoru. Jednak mimo ogólnie panującego spokoju czułem dziwny niepokój mącący moje myśli. Postanowiłem nie dopuszczać go do siebie i zająć się tym, czym zwykle, czyli układaniem nowej pieśni. Odszedłem od okna, usiadłem na swoim łożu przykrytym błekitnym materiałem obszywanym złotymi nićmi i na chwilę zamyśliłem się. Po kilku minutach milczenia i rozmyślań pochyliłem się do stolika stojącego obok.Wziąłem do ręki harfę i powoli zacząłem dotykać jej strun. Nie grałem pieśni wcześniej ułożonych, lecz to, co w tej chwili działo się w moim sercu. Mimo iż muzyka z pozoru wydawała się niezwykle łagodna i spokojna, to każdy dobry mistrel zauważyłby w niej nuty fałszu i niepokoju, które oddawałem mojej harfie, aby ta wyraziła je bez zbędnych słów. Elfowie z miasta często prosili mnie, abym coś zagrał, lecz ja zawsze odmawiałem im, bo najpiękniej grałem tylko wtedy, gdy wkładałem w to swoje serce. Inaczej nie byłbym w stanie stworzyć ani jednego dzwięku. To był mój sposób na wyrażenie swoich myśli, niepokojów, radości, a czasem nawet płaczu, który mimo, iż niewidoczny, również nawiedzał moje serce. Chociaż wielu pewnie zdziwiłoby się jak można być nieszczęśliwym w najszczęśliwszej krainie na całej Ardzie.

- Maglorze, twój ojcie Cię wzywa - oznajmił mi jeden z elfów, przerywając moją pieśń. Był jak zwykle ubrany w szarą szatę, która skrzyła się niby srebrne fale morza. Jego włosy były długie i jasne, niemalże białe, a oczy błękitne jak niebo. Rysy miał łagodne i szlachetne, zaś twarz pogodną. To był Annael, mój doradca, nauczyciel i przyjaciel, na którego zawsze mogłem liczyć. Choć niewiele starszy ode mnie, wiedział o świecie więcej niż ja. Gdy odwróciłem na niego swe spojrzenie zobaczyłem, że Annael stoi w dzwiach mojej komnaty i szeroko się uśmiecha.

-Chyba nie będziesz kazał czekać twojemu ojcu przez wieki, prawda? - Annael roześmiał się, a jego śmiech był tak dzwięczny i czysty jak górski potok. Łagodnie odłożyłem swoją harfę na rzeźbionym stoliku i poszedłem za Annaelem. Zeszliśmy krętymi schodami aż do podziemi, gdzie mój ojciec miał swój warsztat, w którym potrafił pracować całą noc. Lecz ostatnio spędzał tam prawie całe dnie, pracując w tajemnicy przed światem. Często zastanawiałem się, co on tam robił. Nigdy nie lubiłem tego miejsca, ale dzisiejszego dnia czułem się tu niezwykle źle. Ciemność, duszność i gęste opary przytłoczyły mnie, ale musiałem iść dalej. Annael wrócił na górę, zostawiając mnie samego. On chyba też nie lubił tego miejsca. Szedłem wśrod wielu sprzętów porozrzucanych po całej podłodze i porozwieszanych na ścianach. Moj ojciec, Feanor, był najlepszym rzemieślnikiem spośród wszystkich Noldorów, a jego praca była ceniona przez elfów i Valarów. Gdy go znalazłem siedział pochylony nad kowadłem, na którym leżały trzy błyszczące przedmioty...

numa : :
cze 30 2006 Silmarile
Komentarze: 1

Kiedy stałem tak, zatopiony w myślach, spoglądając na zmianę to na mojego ojca, to na kowadło, nagle zostałem wyrwany ze swojej zadumy.

- Podejdź tu, synu - powiedział do mnie ojciec, który widocznie zauważył moje przyjście.

Feanor wstał, wziął do ręki trzy klejnoty i kiedy podszedłem, pokazał mi je z bliska i rzekł:

- To jest moje największe dzieło, w które włożyłem swoje serce. Nikt nie stworzy już nigdy czegoś podobnego. To jest dziedzictwo naszego rodu w którym zawarłem światło Dwóch Dzrzew Valinoru. TO SĄ MOJE SILMARILE! - Jego głos nagle się podniósł, w jego oczach znów dostrzegłem iskry szaleństwa i gotowości do walki z każdym, kto chciałby mu odebrać lśniące kamienie. Nie mogłem zrozumieć jego zachowania, jego uniesienia i gniewu.

Dopiero gdy odszedł w dalszy kąt warsztatu, gdzie stał niewielki stolik, a na nim skrzynka, zauważyłem jak bardzo był zaniedbany. Jego czarne, zawsze lśniące włosy były teraz skołtunione i brudne, związane i lekko opadające na plecy. Był ubrany w brudne szaty w których zwykł pracować, na rękach miał rękawice, w jednej ręce trzymał młot, a w drugiej trzy silmarile. Mój ojciec szybko podszedł do stolika, włożył klejnoty do skrzynki i szybko zamknął rzeźbione wieczko. Stanął wsparty rękoma na stoliku i pochylił głowę. Widzałem, jak ciężko oddychał i miałem wrażenie, że walczy sam ze sobą. Stał tak przez chwilę, a ja obserwowałem go i bałem się przerwać to milczenie, które przesyciło całe powietrze. Mój ojciec zawsze był gwałtowny, a jego wybuchów bali się wszyscy mieszkańcy Tuny.

- Niech to, co tu zobaczyłeś i usłyszałeś pozostanie tajemnicą znaną tylko nam - Powiedział do mnie, gdy odzyskał panowanie nad sobą. Spoglądał mi w oczy swoim przenikliwym, jasnym wzrokiem, a ja czułem narastający w sobie niepokój, dręczący mnie od samego poranka. Atmosfera warsztatu przytłaczała mnie i nie potrafiłbym, choćbym chciał, wypowiedzieć ani jednego słowa, ale bojąc się reakcji ojca na sprzeciw, pokiwałem przytakująco głową. W tym momencie przez twarz Feanora przebiegł nikły i chytry uśmiech.

- Możesz już iść na górę - Oznajmił mi, a sam odwrócił się i tęsknie spojrzał na skrzynkę stojącą na stoliku. Nie mogłem dłużej znieść tego miejsca, więc szybko zwróciłem się w stronę schodów i zacząłem wracać do świata żywych, gdzie nic nie sprawiało mi cierpień. Gdy dotarłem na szczyt schodów spotkałem ponownie Annaela. On od razu potrafił zauważyć mój niepokój bądz smutek, dlatego zaraz zapytał mnie:

- Dlaczego dostrzegam w twoich oczach niepokój. Czyżby ojciec zakazał ci grać na harfie? - wiedziałem że to pytanie miało mnie rozweselić, jednak nic nie było w stanie przebić się przez mrok moich myśli.

- Zastanawia mnie jedno: dlaczego mojemu ojcu bardziej zależy na jego martwych dziełach niż na rodzinie i innych żywych istotach - to pytanie zmieszało Annaela, i na tym zakończyła się nasza rozmowa.

numa : :
cze 30 2006 Atak w ciemności
Komentarze: 0

Przez kolejnych kilka dni ja i mój ojciec unikaliśmy się. Jednak nie za bardzo mi to przeszkadzało.

Kilka dni później wybrałem się na przechadzkę. Był piękny, ciepły wieczór. Wyszedłem poza miasto. Udałem się na zielone, porośnięte trawą wzgórze i tam usiadłem pod wielkim, rożłożystym Białym Drzewem. Przede mną rozpościerał się piękny widok. Widziałem Dwa Drzewa Valinoru, które świeciły jak ogniki wskazujące zbłąkanym okrętom drogę do domu. To one były źródłem światła dla naszego świata. Bez nich byłoby tu ciemno jak w grobowcu. Za drzewami wznosił się biały szczyt, Taniquentil, siedziba wszystki Valarów. Gdy spojrzałem na zachód, zobaczyłem nasze miasto na wzgórzu Tuna. Na ulicach panował gwar i ruch, ponieważ trwały przygotowania do obchodów święta nowego roku. Elfowie ozdabiali swoje domy latarniami, roztaczającymi wokół siebie niebieską poświatę i kwiatami, co w połączeniu z białymi murami miasta i diamentowym pyłem na ulicach i strojach tworzyło scenerię jak ze snu. Dalej, za miastem, ujrzałem łańcuch gór okalających wybrzeże, a za nim morze. Czasem mogłem z tego miejsca obserwować światła na Tol - Eressei, Samotnej Wyspie, którą zamieszkiwali elfowie, którzy nie zdecydowali się na opuszczenie towarzyszy ze Śródziemia. Na horyzoncie płynęły dwa białe statki, pewnie z darami dla władców. Dzisiejszego dnia woda była zupełnie spokojna, jakby i przyroda świętowała. Od morza wiała ciepła bryza, przynosząca zapach deszczu. Tak więc siedziałem sam, rozmyślając o mojej samotności. Moje życie przypominało cień, ale nieszczególnie mi to przeszkadzało. Przynajmniej miałem spokój i nie narażałem się innym. Kiedy tak zastanawiałem się nad swoim losem wiatr bawił się moimi włosami, rozwiewając je w różne strony. Lecz zaczęło być już bardzo późno, więc w końcu wstałem i ruszyłem w dół wzgórza. Lecz gdy tak szedłem odniosłem dziwne wrażenie, że coś lub ktoś jest za mną. Z łomoczącym sercem odwróciłem się, lecz niczego nie zobaczyłem. Byłem sam...

Po kilku chwilach milczenia i bezruchu odwróciłem się i począłem iść dalej. Lecz nagle poczułem przeszywający ból w okolicy serca. Aż zabrakło mi tchu a cały świat zawirował mi przed oczami. Nadla stałem odwrócony tyłem do wzgórza, a przed sobą widziałem nasze miasto. Nie chciałem wiedzieć, co sprawiło mi ten ból, ale mimowolnie, ze strachem spojrzałem w dół......... i zobaczyłem zimne, zakrwawione ostrze wychodzące z mojej piersi. Po klindze spływały strużki ciepłej krwi.... mojej krwi. Cała ta scena trwała nie więcej niż dziesięć sekund, jednak dla mnie ciągnęła się wiecznie. Nagle poczułem ostre szarpnięcie od tyłu, a ostrze zniknęło. I znów ten sam ból odebrał mi oddech, a ja zgiąłem się wpół. Chciałem zobaczył, kto stał za mną, ale nie byłem w stanie się ruszać. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa i bezwładnie opadłem na ziemię. Zacząłem staczać się po dość stromym stoku, przed moimi oczami zmieszały się wszystkie kolory, aż do momentu gdy spadłem do stóp wzgórza. Tam zatrzymałem się, leżąc na plecach, a przed moimi oczami rozciągało się rozgwierzdżone niebo. Moje serce waliło jak młot, a w głowie kłebiły sie pytania: kto mnie zaatakował? dlaczego? po co? I pomyśleć, że jeszcze kilka chwil wcześniej uważałem, że nie mam wrogów. Mimowolnie uśmiechnąłem się, chociaż wcale nie było mi do śmiechu. Bo w końcu leżałem ranny, sam, z daleka od miasta, więc nie miałem zbyt wielkich szans na to, że ktoś mnie znajdzie. Spróbowałem się poruszyć, lecz nie byłem w stanie. Moje całe ciało paraliżował ból. Jednak udało mi się unieść rękę do serca. Położyłem ją delikatnie na ranie, a gdy podniosłem ją do oczu była cała zakrwawiona. Zacząłem się zastanawiać, czy to już koniec, gdy usłyszałem obok siebie czyjeś głosy.

- Tam ktoś leży! - powiedział jeden z głosów. Usłyszałem zbliżający się do mnie szelest trawy i nagle zobaczyłem nad sobą pochyloną twarz pięknego elfa. Uklęknął obok mnie i zapytał, co się stało, jednak ja nie byłem w stanie mówić i patrzyłem tępym wzrokiem w jego oczy. Wtedy drugi elf odezwał się

- On jest ranny! - i wskazał na moją pierś, a pierwszy elf odsłonił moją szatę.

- Biegnij po pomoc! - krzyknął, jednak ja nie doczekałem już jej przyjścia...

numa : :
cze 30 2006 Wielki powrót
Komentarze: 0

Powoli zacząłem otwierać oczy. Nie wiedziałem, gdzie jestem ani skąd się tu wziąłem. Byłem jedynie pewien, że moje oczy przesłania gęsta mgła, zaś całe ciało pali niewyobrażalny ból. Jednak po kilku chwilach zacząłem już widzieć jak na elfa przystało, zaś moje zmysły wyostrzyły się. Byłem senny i słaby, ale mimo wszystko postanowiłem rozejrzeć się po pomieszczeniu. Podniosłem się na łokciach ignorując ból w piersi przeszywający moje ciało. Okazało się, że jestem w swoim pokoju. Te same przedmioty, meble, wszystko tak jak zawsze. Jednak gdy odwróciłem głowę w stronę okna zobaczyłem jakąś postać. Stała ona oparta o framugę otwartego okna, z głową spuszczoną między ramionami i zamkniętymi oczami, zaś na twarzy elfa malowało się zmartwienie i ból. To był Annael, jednak nie wyglądał tak jak zwykle. Był ubrany w szary strój przeszywany srebrnymi nićmi, jego jasne włosy były w kompletnym nieładzie. Widać po nim było wiele nieprzespanych nocy i zmęczenie. Chciałem coś do niego powiedzieć, jednak nie byłem w stanie wydobyć żadnego wyrazu z zeschniętych ust. Jeszcze przez chwilę patrzyłem na przyjaciela, potem zaś spuściłem wzrok i spojrzałem na siebie. Moja pierś, owinięta bandażem przez który prześwitywała krew z trudem i bólem unosiła się z każdym oddechem, zaś całe ciało drżało, pokryte potem. Wtedy właśnie przypomniałem sobie, co się wydarzyło. Spacer, ból, krew, miecz i dwóch elfów. Nagle Annael odwrócił się w moją stronę i zobaczywszy, że odzyskałem przytomność szybko podbiegł do mojego łóżka.

- Nareszcie! A już myślałem, że nigdy się nie obudzisz - przyjaciel uśmiechnął się z lekka, siląc się na wesołość, jednak nie za bardzo mu to wyszło. Usiadł na brzegu mojego posłania i spojrzał na mnie z troską.

- Skąd się tu wziąłem?

- Dwóch elfów znalazło cię, więc szybko pobiegli sprowadzić pomoc. Wszyscy bardzo się o ciebie martwili, łącznie z mieszkańcami miasta. Gdy cię tu przyniesiono byłeś zakrwawiony, twoja twarz była bardzo blada i leciałeś nam przez ręce. Przyniesiono cię w ostatniej chwili. Byłeś nieprzytomny przez kilka dni.

- A ty się mną opiekowałeś? - zapytałem patrząc mu w oczy. Na twarzy Annaela zobaczyłem nikły, ale szczery uśmiech. Potem odwrócił się ode mnie, wziął kawałek tkaniny leżący na stoliku obok łóżka razem z naczyniem na wodę. Zmoczył materiał w rdzawej wodzie. Potem znów spojrzał na mnie swoim przenikliwym wzrokiem, zaś szmatę przyłożył do mojego czoła.

- W końcu tak robią przyjaciele...

numa : :
cze 30 2006 Narastający niepokój
Komentarze: 0

Przez kolejnych kilka dni odpoczywałem i powracałem do pełni sił. Annael przez cały czas opiekował się mną. Zmieniał moje opatrunki i razem wychodziliśmy na spacery. Jednak przez cały czas był jakby nieobecny, zamyślony i nie chciał spoglądać mi w oczy, kiedy go pytałem co się stało.

Chodziliśmy po mieście i poza jego obrębem, jednak wszędzie dało się zauważyć jedną rzecz: wszyscy się mi przyglądali. Nikt nie wiedział co się ze mną stało, dlaczego zostałem ranny. Elfy obawiały się o życia swoje, jak i swoich bliskich, dlatego po zmroku nie wychodzili z domów. Noldorowie w swoich warsztatach i kuźniach przygotowywali broń, gdyż przeczuwali rzeczy które miały wkrótce nadejść. Zaczęto również wystawiać straże, które pilnowały bezpieczeństwa mieszkańców miasta. Na ulicach dało się zauważyć elfy ubrane w zbroje przypominające skrzydła orłów oplatające ich ciała. Z ich ramion zwisały granatowe płaszcze, a w rękach dzierżyli zakrzywione miecze, gładkie jak tafla lustra. Nigdy nie byliśmy zmuszeni do walki, dlatego też nie musieliśmy się zbroić. Jednak w obliczu nieznanego niebezpieczeństwa wszyscy byli zgodni: trzeba się bronić!

Ale jak można się bronić w mieście, w którym od zawsze panowały pokój i zgoda, gdzie wszyscy sobie ufali i mogli ze sobą przebywać nie obawiając się, że ktoś wbije im miecz w plecy. Takie samo przeświadczenie o bezpieczeństwie miałem i ja, dopóki nie spotkała mnie kara za moją zbytnią ufność. Co noc śniło mi się to wydarzenie i co noc budziłem się zlany potem. Nie potrafiłem o tym zapomnieć...

numa : :