Atak w ciemności
Komentarze: 0
Przez kolejnych kilka dni ja i mój ojciec unikaliśmy się. Jednak nie za bardzo mi to przeszkadzało.
Kilka dni później wybrałem się na przechadzkę. Był piękny, ciepły wieczór. Wyszedłem poza miasto. Udałem się na zielone, porośnięte trawą wzgórze i tam usiadłem pod wielkim, rożłożystym Białym Drzewem. Przede mną rozpościerał się piękny widok. Widziałem Dwa Drzewa Valinoru, które świeciły jak ogniki wskazujące zbłąkanym okrętom drogę do domu. To one były źródłem światła dla naszego świata. Bez nich byłoby tu ciemno jak w grobowcu. Za drzewami wznosił się biały szczyt, Taniquentil, siedziba wszystki Valarów. Gdy spojrzałem na zachód, zobaczyłem nasze miasto na wzgórzu Tuna. Na ulicach panował gwar i ruch, ponieważ trwały przygotowania do obchodów święta nowego roku. Elfowie ozdabiali swoje domy latarniami, roztaczającymi wokół siebie niebieską poświatę i kwiatami, co w połączeniu z białymi murami miasta i diamentowym pyłem na ulicach i strojach tworzyło scenerię jak ze snu. Dalej, za miastem, ujrzałem łańcuch gór okalających wybrzeże, a za nim morze. Czasem mogłem z tego miejsca obserwować światła na Tol - Eressei, Samotnej Wyspie, którą zamieszkiwali elfowie, którzy nie zdecydowali się na opuszczenie towarzyszy ze Śródziemia. Na horyzoncie płynęły dwa białe statki, pewnie z darami dla władców. Dzisiejszego dnia woda była zupełnie spokojna, jakby i przyroda świętowała. Od morza wiała ciepła bryza, przynosząca zapach deszczu. Tak więc siedziałem sam, rozmyślając o mojej samotności. Moje życie przypominało cień, ale nieszczególnie mi to przeszkadzało. Przynajmniej miałem spokój i nie narażałem się innym. Kiedy tak zastanawiałem się nad swoim losem wiatr bawił się moimi włosami, rozwiewając je w różne strony. Lecz zaczęło być już bardzo późno, więc w końcu wstałem i ruszyłem w dół wzgórza. Lecz gdy tak szedłem odniosłem dziwne wrażenie, że coś lub ktoś jest za mną. Z łomoczącym sercem odwróciłem się, lecz niczego nie zobaczyłem. Byłem sam...
Po kilku chwilach milczenia i bezruchu odwróciłem się i począłem iść dalej. Lecz nagle poczułem przeszywający ból w okolicy serca. Aż zabrakło mi tchu a cały świat zawirował mi przed oczami. Nadla stałem odwrócony tyłem do wzgórza, a przed sobą widziałem nasze miasto. Nie chciałem wiedzieć, co sprawiło mi ten ból, ale mimowolnie, ze strachem spojrzałem w dół......... i zobaczyłem zimne, zakrwawione ostrze wychodzące z mojej piersi. Po klindze spływały strużki ciepłej krwi.... mojej krwi. Cała ta scena trwała nie więcej niż dziesięć sekund, jednak dla mnie ciągnęła się wiecznie. Nagle poczułem ostre szarpnięcie od tyłu, a ostrze zniknęło. I znów ten sam ból odebrał mi oddech, a ja zgiąłem się wpół. Chciałem zobaczył, kto stał za mną, ale nie byłem w stanie się ruszać. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa i bezwładnie opadłem na ziemię. Zacząłem staczać się po dość stromym stoku, przed moimi oczami zmieszały się wszystkie kolory, aż do momentu gdy spadłem do stóp wzgórza. Tam zatrzymałem się, leżąc na plecach, a przed moimi oczami rozciągało się rozgwierzdżone niebo. Moje serce waliło jak młot, a w głowie kłebiły sie pytania: kto mnie zaatakował? dlaczego? po co? I pomyśleć, że jeszcze kilka chwil wcześniej uważałem, że nie mam wrogów. Mimowolnie uśmiechnąłem się, chociaż wcale nie było mi do śmiechu. Bo w końcu leżałem ranny, sam, z daleka od miasta, więc nie miałem zbyt wielkich szans na to, że ktoś mnie znajdzie. Spróbowałem się poruszyć, lecz nie byłem w stanie. Moje całe ciało paraliżował ból. Jednak udało mi się unieść rękę do serca. Położyłem ją delikatnie na ranie, a gdy podniosłem ją do oczu była cała zakrwawiona. Zacząłem się zastanawiać, czy to już koniec, gdy usłyszałem obok siebie czyjeś głosy.
- Tam ktoś leży! - powiedział jeden z głosów. Usłyszałem zbliżający się do mnie szelest trawy i nagle zobaczyłem nad sobą pochyloną twarz pięknego elfa. Uklęknął obok mnie i zapytał, co się stało, jednak ja nie byłem w stanie mówić i patrzyłem tępym wzrokiem w jego oczy. Wtedy drugi elf odezwał się
- On jest ranny! - i wskazał na moją pierś, a pierwszy elf odsłonił moją szatę.
- Biegnij po pomoc! - krzyknął, jednak ja nie doczekałem już jej przyjścia...
Dodaj komentarz