Komentarze: 0
Razem z Maglorem wyszliśmy na spacer poza mury miasta. Zapadał już zmrok, dlatego niebo przybrało kolor granatowy, a na nim zabłysły tysiące gwiazd. Sprawiało to wrażenie jakby nad naszymi głowami rozciągała się lśniąca szata Vardy. Maglor szedł wspierając się na moim ramieniu, gdyż nie wydobrzał jeszcze na tyle, aby swobodnie się poruszać.
Podczas spaceru wielkokrotnie pytał się mnie co się stało, jednak ja unikałem odpowiedzi na te pytania. Moja odpowiedz mogłaby tylko pogorszyć jego stan. Tak więc szliśmy w milczeniu przez zieloną łąkę otoczeni ciszą i lekkimi podmuchami wiatru. W połowie drogi zobaczyłem jak wzrok Maglora przykuło wzgórze położone w pewnej odległości przed nami. Mój przyjaciel zatrzymał się nagle i zastygł w bezruchu. Nie wiedziałem o co chodzi, dlatego ja również zatrzymałem się, spojrzałem na wzgórze a następnie na twarz Maglora. Malowało się na niej jakieś głębokie poruszenie, ale i strach. Zaniepokojony zbliżyłem się do niego, położyłem dłoń na jego ramieniu i zapytałem:
- Co się stało? - Jednak on nie odpowiadał. Nadal stał nieporuszony ze wzrokiem utkwionym we wzgórzu. Dopiero po długim milczeniu odpowiedział szeptem, jakby bojąc się, że ktoś może nas usłyszeć.
- Tam się to stało... - Ta odpowiedź wywarła na mnie ogromne wrażenie. Dokładnie wiedziałem o co mu chodziło mówiąc "to". Przez mój umysł przebiegało tysiąc myśli naraz. Chyba niedobrze zrobiłem przyprowadzając go tutaj. Gdy chciałem mu powiedzieć, abyśmy wracali Maglor nagle ruszył w tamtym kierunku. Jego zachowanie zaskoczyło mnie i z początku nie wiedziałem co mam zrobić. Na szczęście w porę opanowałem się i zacząłem iść za nim. "On nie może zobaczyć co jest za wzgórzem" - powtarzałem sobie w myślach. Nie miałem większych problemów z dogonieniem go, jednak zatrzymanie mogło okazać się o wiele trudniejsze. Przekonywałem go, błagałem ale nie chciał słuchać, tylko spojrzał na mnie z wyrzutem, jakby chciał powiedzieć: "Wiem, że coś przede mną ukrywasz". Nie mogłem zatrzymywać go siłą więc po prostu ruszyłem za nim ze spuszczoną głową i sercem pełnym obawy.
Gdy dotarliśmy na wzgórze rozciągał się przed nami piękny widok, jednak nie do końca. W miejscu, gdzie kiedyś rosły Dwa Drzewa Valinoru, źródło światła dla całej Ardy, stały teraz dwa upiorne drzewa w niczym nie przypominające swojej dawnej świetności. Wokół nich zgromadziła się grupka elfów którzy nadal opłakiwali tę stratę. Gdy Maglor to zobaczył na jego twarzy pojawił się wyraz niedowierzania, przerażenia i rozpaczy. Cichym, jąkającym się głosem zapytał:
- Ja... co się stało?- Zwrócił swoje oczy na mnie. To było tak przejmujące spojrzenie, że nie byłem w stanie go wytrzymać i spuściłem oczy odwracając przy tym głowę. Mój wzrok również powędrował w stronę Drzew.
- W dniu kiedy cię zaatakowano ktoś Je zniszczył, wyssał z nich całe światło pozbawiając nas i szczęścia, i bezpieczeństwa - Wzrok Maglora nadal był pełen niedowierzania.
Nie wiadomo kto tego dokonał, gdyż nie udało się go złapać, ale jedno było pewne - to była najnikczemniejsza istota w całej Ardzie. Widziałem jak wielkie cierpienie zadawało Maglorowi patrzenie na to wszystko. Dlatego wziąłem go pod ramię i siłą zacząłem odciągać w stronę miasta. Nie stawiał zbyt wielkiego oporu, dlatego dosyć szybko powróciliśmy do domu. Jednak przez całą drogę panowało między nami grobowe milczenie.